13 grudnia 1981 r. - stan wojenny
Internowany zostałem w nocy z 15 na16 grudnia 1981 r., po najściu mieszkania przez sześciu funkcjonariuszy SB, co wiązało się z ogromnym stresem u mnie i mojej rodziny. Przewieziony zostałem do aresztu KW MO w Przemyślu. Przed osadzeniem w areszcie zostałem, w sposób poniżający moją godność osobistą, przesłuchany przez mundurowego kpt. Dembskiego (rewizja osobista, zabranie paska od spodni, sznurowadeł, agresja słowna).
W celi aresztu przebywałem dwie noce w towarzystwie dwóch internowanych. Było zimno, ciemno, spaliśmy na twardym podeście, panował smród dochodzący ze stojącego na środku celi otwartego kubła z fekaliami. Karmieni byliśmy czarną kawą lub gorzką herbatą, chlebem z szarą margaryną a na obiad jakąś lurą i kaszą (pęcakiem).
Przed odtransportowaniem do Zakładu Karnego w Uhercach zostałem brutalnie potraktowany przez kpt. Dembskiego za odmowę pisemnego potwierdzenia otrzymania „Nakazu zatrzymania i doprowadzenia". Oficer skuł mnie kajdankami i kazał wyprowadzić do samochodu.
W czasie transportu gazikiem milicyjnym byliśmy skuci i niebezpiecznie się zrobiło, gdy na bieszczadzkich serpentynach gazik wpadł w poślizg. W wyniku gwałtownych ruchów kajdanki tak zacisnęły się nam, że do końca podróży odczuwaliśmy silny ból w nadgarstkach.
W Uhercach zostaliśmy umieszczeni w kilkunastoosobowej celi na parterze, wypełnionej kilkoma rzędami piętrowych łóżek. Okna były nieszczelne, z ubytkami w szybach, zatkanymi tekturą. Wszystkimi szczelinami nawiewało nam śniegu na łóżka stojące przy oknach , robiąc małe zaspy. W rogu celi, obok umywalki z wiecznie zimną wodą, za niskim murkiem znajdowała się muszla klozetowa. Jedyną barierą gwarantującą minimalny stopień intymności przy załatwianiu potrzeb fizjologicznych był ten , półtorametrowej wysokości murek.
W obozie obowiązywał nas regulamin więzienny i poddani byliśmy wszystkim rygorom z niego wynikającym. Musieliśmy o godzinie 21.00, po sprawdzeniu obecności przez funkcjonariusza służby więziennej, rozbierać się , układać odzież w kostkę na taboretach i wynosić na korytarz, po czym gaszono światło (kontakty były na zewnątrz celi) i od 22.00 obowiązywała nas cisza nocna. Noce mieliśmy często nieprzespane - nie tylko z zimna, ale też z powodu silnego stresu spowodowanego tą sytuacją i tęsknotą do rodzin. Niektórych nachodziły nawet samobójcze myśli.
O świcie budził nas funkcjonariusz głośnym okrzykiem. Należało potem stać obok łóżek w czasie przeliczania, następnie wnieść z korytarza taborety z odzieżą, odczekać swoja kolejkę do umywalki z lodowatą wodą i do WC w jednym miejscu, ubrać się czekać na śniadanie, które zazwyczaj składało się z chleba, szarej margaryny lub smalcu i czarnej kawy albo mało słodzonej herbaty. Potem było wyjście - kolejno ,celami - na spacerownik.
Spacer trwał pół godziny, ale mieliśmy zakaz prowadzenia rozmów między sobą i z kolegami z cel, pod których oknami przechodziliśmy. Po spacerze był czas wolny do obiadu, w zamkniętych celach, spędzany na rozmowach albo na wizycie u więziennego felczera, po uprzednim zapisaniu się. W tym też czasie, raz w tygodniu przychodził sierżant z tzw. „wypiską" (można było przez niego dokonać zakupu niezbędnych produktów, jak papierosy, herbata, przybory piśmiennicze).
Obiad, często nie do przełknięcia, tak jak śniadania i kolacje, roznosili więźniowie. Po obiedzie do kolacji znowu był czas wolny, w czasie którego zdani byliśmy na propagandę stanu wojennego płynącą z nie dającego się wyłączyć głośnika „kołchoźnika". Szkalowano nasz związek, a my byliśmy określani jako „ekstrema". To, a także nieustanne przypominanie regulaminu więziennego, fatalnie wpływało na naszą psychikę.
Bardzo boleśnie przeżyliśmy wigilijny wieczór Bożego Narodzenia, z dala od rodzin, pozbawieni ostatecznie nadziei na szybkie zwolnienie.
Widzenia z najbliższymi odbywały się w specjalnej świetlicy pod nadzorem strażników. Poprzedzała je rewizja osobista, powtarzana również po pożegnaniu z rodziną. Przywiezione paczki były otwierane i sprawdzano ich zawartość, a listy cenzurowane. Niektóre przesyłki nie były dostarczane. Dotknęło to także mnie, gdy funkcjonariusz zatrzymał fotografię moich dzieci, którą przywiozła żona. Za jakikolwiek akt niesubordynacji ograniczano „widzenia" lub korespondencję.
Poddawani byliśmy przesłuchaniom przez funkcjonariuszy SB i kontrwywiadu, podczas których wobec niektórych kolegów stosowano różne groźby co do ich dalszych losów, a także dezinformacje dotyczące zachowania się współmałżonki (że źle się prowadzi itp.) Chodziło wyraźnie o złamanie psychiczne internowanego. Przyjechała też ekipa, która pobrała od każdego z nas odciski palców i zrobiła klasyczne trzy fotografie (obydwa profile i od przodu). Potraktowano nas jak pospolitych przestępców i czuliśmy się tym mocno upokorzeni.
Na naszą psychikę fatalnie wpływała monotonia życia więziennego, ścieranie się różnych charakterów wśród internowanych pochodzących z różnych środowisk i - jak już wspomniałem - nieustanna tęsknota za rodziną. Odbijało się to, plus zimno i nieprzespane noce, na naszym zdrowiu. Niektórzy koledzy z ciężkimi niedomaganiami sercowymi i wrzodowymi zawiezieni zostali do szpitala. Mnie objawiła się dolegliwość trwająca do dziś, polegająca na nieustannym dzwonieniu w uszach. Jedynym lekarstwem aplikowanym przez więziennego felczera były tabletki ASPROCOLU.
Pierwszy bunt, jaki zorganizowaliśmy, polegający na zabarykadowaniu klatki schodowej i biciu w talerze wywołany został pogłoską, że mamy być przewiezieni do Kokotek - nowego miejsca odosobnienia gdzieś w Polsce, o którym swego czasu informowały telewizja i radio. Bunt został zażegnany po zapewnieniu ze strony Komendanta, że zostajemy w Uhercach.
Drugi bunt, w kwietniu1982 r., zorganizowany został w ramach solidarności z kolegami ze Śląska. Jego przyczyny, przebieg i skutki - całą dramaturgię tamtych wydarzeń - opisałem „na żywo" w tekście, wydrukowanym przez „Gazetę Jarosławską".
Po dwutygodniowym pobycie w kolejnym obozie (w Nowym Łupkowie) zostałem 30.04.1982 r. zwolniony do domu.
*
/ Tekst ten jest skrótem wspomnień, które bedą cyklicznie umieszczane w blogu "Przedspiew"/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz