Stan wojenny(cd)
Dalszy ciąg relacji - Tak zwana wolność
Po powrocie z obozu podjąłem
pracę jako nauczyciel j. polskiego w macierzystej szkole, ale na czystym
etacie (przez cały okres stanu wojennego), z nieoficjalnym zakazem
prowadzenia wychowawstwa klasy, co skutkowało tym, że nie miałem
możliwości otrzymania choćby jednej płatnej godziny nadliczbowej (lekcja
wychowawcza) i dodatku za wychowawstwo. Musiałem w związku z tym
dorabiać w innych szkołach w ramach zastępstw za urlopowanych
nauczycieli oraz w internacie.
Byłem też zagrożony zwolnieniem z pracy ( w tej sprawie trzy razy przyjeżdżali do szkoły wizytatorzy Kuratorium Oświaty, a raz osobiście wezwany zostałem do władz kuratoryjnych na rozmowę). Poddany zostałem inwigilacji wewnątrz szkoły i poza nią. Do szkoły przychodzili funkcjonariusze SB na rozmowy z dyrekcją na mój temat (dyrektor informował mnie o każdej takiej wizycie), czasem wzywali mnie do dyrekcji na przesłuchanie, wywołując z lekcji. Raz wyprowadzili mnie ze szkoły podczas przerwy śródlekcyjnej, przy młodzieży będącej na korytarzu. Innym razem, gdy zapowiedziałem, że nie będę do nich schodził, przyjechali po mnie w południe do domu. Byłem wyprowadzany w obecności sąsiadów przez trzech funkcjonariuszy SB.
Kilkakrotnie wzywano mnie pisemnie na przesłuchania do siedziby SB w KM MO na ul. Czarnieckiego. Także podczas mojego wypoczynku przy łowieniu ryb zdarzało się, że przychodzili współpracownicy SB i - pod pozorem niewinnej, przypadkowej rozmowy - usiłowali wydobyć ode mnie informacje, ostrzec, pouczyć o „prawidłowym zachowaniu".
Mieszkanie moje było pod obserwacją agentów SB, telefon na podsłuchu.
Usiłowano wykorzystać moją pracę jako polonisty do celów operacyjnych SB. Kazano - drogą pośrednią, przez dyrektorów szkół - zrobić kartkówki we wszystkich klasach i oddać je funkcjonariuszom SB). Gdy odmówiłem oddania tych kartkówek (uczyłem wówczas w swojej i w sąsiedniej szkole), zostałem wezwany na rozmowę do siedziby SB w Przemyślu, gdzie mnie straszono zwolnieniem z pracy. Kartkówek jednak im nie oddałem.
Kilkakrotnie, w okresie rocznic solidarnościowych i patriotycznych, w ramach działań prewencyjnych zatrzymywano na 24 lub 48 godzin aktywistów b. „Solidarności", w tym niektórych internowanych. Przed takimi zatrzymywaniami byłem ostrzegany, więc nocowałem poza domem, u krewnych i znajomych. Fakt, że mogłem być zatrzymany, gdybym nocował w domu, potwierdzały tzw. głuche telefony.
Sytuacja zmieniła się dopiero po tzw. „amnestii kiszczakowskiej" i zawieszeniu stanu wojennego. Choć zaprzestano wzywania na przesłuchania i wizyt w szkole, nadal byłem obiektem zainteresowania funkcjonariuszy SB, z tym, że robili to już bardziej dyskretnie.
Byłem też zagrożony zwolnieniem z pracy ( w tej sprawie trzy razy przyjeżdżali do szkoły wizytatorzy Kuratorium Oświaty, a raz osobiście wezwany zostałem do władz kuratoryjnych na rozmowę). Poddany zostałem inwigilacji wewnątrz szkoły i poza nią. Do szkoły przychodzili funkcjonariusze SB na rozmowy z dyrekcją na mój temat (dyrektor informował mnie o każdej takiej wizycie), czasem wzywali mnie do dyrekcji na przesłuchanie, wywołując z lekcji. Raz wyprowadzili mnie ze szkoły podczas przerwy śródlekcyjnej, przy młodzieży będącej na korytarzu. Innym razem, gdy zapowiedziałem, że nie będę do nich schodził, przyjechali po mnie w południe do domu. Byłem wyprowadzany w obecności sąsiadów przez trzech funkcjonariuszy SB.
Kilkakrotnie wzywano mnie pisemnie na przesłuchania do siedziby SB w KM MO na ul. Czarnieckiego. Także podczas mojego wypoczynku przy łowieniu ryb zdarzało się, że przychodzili współpracownicy SB i - pod pozorem niewinnej, przypadkowej rozmowy - usiłowali wydobyć ode mnie informacje, ostrzec, pouczyć o „prawidłowym zachowaniu".
Mieszkanie moje było pod obserwacją agentów SB, telefon na podsłuchu.
Usiłowano wykorzystać moją pracę jako polonisty do celów operacyjnych SB. Kazano - drogą pośrednią, przez dyrektorów szkół - zrobić kartkówki we wszystkich klasach i oddać je funkcjonariuszom SB). Gdy odmówiłem oddania tych kartkówek (uczyłem wówczas w swojej i w sąsiedniej szkole), zostałem wezwany na rozmowę do siedziby SB w Przemyślu, gdzie mnie straszono zwolnieniem z pracy. Kartkówek jednak im nie oddałem.
Kilkakrotnie, w okresie rocznic solidarnościowych i patriotycznych, w ramach działań prewencyjnych zatrzymywano na 24 lub 48 godzin aktywistów b. „Solidarności", w tym niektórych internowanych. Przed takimi zatrzymywaniami byłem ostrzegany, więc nocowałem poza domem, u krewnych i znajomych. Fakt, że mogłem być zatrzymany, gdybym nocował w domu, potwierdzały tzw. głuche telefony.
Sytuacja zmieniła się dopiero po tzw. „amnestii kiszczakowskiej" i zawieszeniu stanu wojennego. Choć zaprzestano wzywania na przesłuchania i wizyt w szkole, nadal byłem obiektem zainteresowania funkcjonariuszy SB, z tym, że robili to już bardziej dyskretnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz